Otóż spędziłam w tej popularnej Ameryce całe pięć tygodni. Błogie lenistwo. Obżarstwo. Tak tak, codziennie lody na deserek, gazowane picie, hot dogi, ciastka Oreo, kanapeczki z mikrofalóweczki z szynką, serem i keczupikiem. yep. Już czuję te dodatkowe kilogramy. Ale w Polsce już tego nie będzie, więc biorę się za siebie i startujemy z dietą i ćwiczeniami. Jeszcze sama w to nie wierzę, ale co tam ;p
Zaprzyjaźniłam się też ze zmywarką. Kenmore się zwie. Ma ciemną karnację. Pralka też fajna. Suszarka nawet niczego sobie. Wreszcie doceniłam klimatyzację w samochodach. Wcześniej było mi okrutnie zimno. Ale teraz dziękuję wynalazcom za ich cacko.
Amerykanie to bardzo kontaktowi ludzie. W każdym sklepie zapytają się jak się masz, jak Ci mija dzień, czy może pomóc Ci w szukaniu czegoś. Nawet doradzą gdzie coś jest tańsze lub lepsze. Taka solidarność. Tutaj jest inaczej. Wstajesz, jesz śniadanie, idziesz do pracy, masz lunch ok 13, potem znów do pracy, i wracasz do domu, a obiad, a właściwie obiado-kolacja jest ok 17, 18. Dzieciaki chodzą do szkoły letniej. Jest pełno parków, z kortami tenisowymi, zjeżdzalniami, huśtawkami, i innymi bajerami. Nie spotyka się dzieciaków pod blokiem czy na ulicy. Tutaj ogólnie mało bloków jest, wszędzie domki jednorodzinne. W supermarketach masz dosłownie wszystko czego dusza zapragnie. Kasy są zazwyczaj samoobsługowe. W przeciwieństwie do Polski są udogodnienia dla starszych osób, matek z dziećmi czy osób niepełnosprawnych. No i te autostrady czy drogi. Poezja. 4-pasmówki i praktycznie brak dziur na drogach to jak raj którego w naszym kraju chyba nigdy nie zaznamy(nigdy nie mów nigdy, ale wszyscy znamy realia...).
Mówią że tu wszystko jest tańsze. To prawda. Ale jak umiesz kupować. Bo jak nie umiesz, to przepłacasz. Wszędzie są haczyki. Dobrze że mam ciocię, bo bym przewaliła pewnie dwa razy tyle albo i trzy kasy na moje pierdółki. Mój nowy obiekt uwielbienia to oczywiście sklep One dollar :)
Walizki mam upchane. Dosłownie. Musiałam się na nich kłaść żeby je zasunąć. Oczywiście Winnie, książki, króliczek i baleriny wędrują do bagażu podręcznego, bo nie mogłam ich już nigdzie upchnąć. Choć dziwie się że moje walizki tyle pomieściły xd
No to moją przygodę z Ameryką na rok 2011 uważam za zakończoną.
Do najważniejszego wydarzenia tu zaliczam wycieczkę na wyspę ze statuą.
Będę troszkę tęsknić. Ale czas wracać tam, gdzie pozostawiłam moje całe życie, moją miłość, szkołę, przyjaciół, rodzinę, zwierzątka, wszystko co nadaje mojemu życiu sens.
P.S. A tu teraz zamiast frytek w Mc Donaldzie dają Ci jabłko, a jeśli chcesz te frytki to musisz mówić, bo nie dostaniesz. Apokalipsa.
no wreszcie wtulę się w ten Twój najukochańszy brzuszek :* :)
OdpowiedzUsuń