wtorek, 12 lipca 2011

156. self control.

wczoraj, ok 1 nad ranem, zeszlam na dol do kuchni. Stwierdzilam, iz glodna jestem. Przygotowalam sobie wiec 2 kanapki: jedna z twarozkiem i ogorkiem, a druga z maslem orzechowym i nutella. bomba kaloryczna, do tego w nocy, wieeeem. Spozylam te kanapeczki w lozku, popijajac cola.
i nagle lzy zaczely same plynac po policzkach. czemu ? przypomnialam sobie siebie, wychodzaca z pokoju. na pierwszy ogien moja starsza siostra, w bokserkach z kaczuszkami, w koszulce XXL, i czarnej, zimowej czapce a'la skarpeta pomimo 30 stopniowego upalu. wchodze po schodach, wita mnie zapach paneli przesiaknietych dymem nikotynowym.
-Babciu?
-Co Ciepluszku?
-Zyjesz?
-Zyje, zyje...
-Ale co to za zycie, prawda ? :)
schodze po schodach na dol. Pojawia sie tata, ze swoimi zapuszczonymi wlosami, poprzeplatanymi gdzie niegdzie siwym kolorem. Do tego paraduje w mojej opasce z kolorowymi diamencikami. Biega po domu i bluzga, znow cos nie poszlo po jego mysli. Caly tatus. znow schodze po schodach, wchodze do jadalni, wchodze po schodach, jest kuchnia. Ciocia stoi przy kuchence, juz 13, obiad w trakcie przygotowan. Mruczy cos do siebie. Schodze po schodach, wychodze z jadalni, ide korytarzem i standardowo wlatuje do sypialni sprawdzic temperature na dworzu. Mama lezy w lozku, na glowie ma walki niczym Halinka z Kiepskich. Na jej brzuchu brazowy laptop, ocho, Allegro w ruchu. Wychodze, lece przez caly korytarz, znow wchodze po schodkach, znow ide przez korytarz, skrecam w prawo, pies podnosi glowe. Larwol przed komputerem w swoim Horwse albo w kolejne ksiazce, ktora pochlonie w godzine, i zapyta kiedy pojde do biblioteki, gdzie ja jeszcze swojej ksiazki nie otworzylam. wychodze, biore telefon, sluchawki, wypowiadam 4 slowa: Nirvana, are you coming? i oczom moim ukazuje sie brazowe `malenstwo`, ktore leci tak, ze malo sie o wlasne lapki nie pozabija. Czas na wyczekiwany spacer.
Tak, przyznaje sie bez bicia. Steeeeeeeeeeeeesknilam sie za tym domem wariatow.

3 komentarze: